Że żyjemy.
I pocieszamy się, że to ma sens.
Na portalu psychologia.net ukazał się artykuł Mariusza Sobkowiaka „Jak rozpoznać symptomy samobójcze i czy samobójcy naprawdę pragną własnej śmierci?”, poznawczo poprawny i ciekawy (artykuł oczywiście, bo nie wiem jak Autor), nie wychodzący jednak poza obowiązujący schemat „samobójstwo=choroba”. Autor reasumuje (podkreślenia w cytatach moje):
„…stwierdzić należy, że akt odebrania sobie życia nie jest zachowaniem incydentalnym, odizolowanym od wcześniejszego spektrum myśli, poglądów, zachowań i działań. Samobójstwa można w pewnym zakresie przewidywać, spoglądając na zachowania suicydalne jako continuum pewnej psychologicznej reakcji. Reakcja ta związana jest ze specyficznym typem zaburzenia myślenia i postrzegania pod nazwą „zawężenie suicydalne”. Mając na względzie fakt, iż zamiar odebrania sobie życia wynika ze swego rodzaju błędu myślowego, z którego sam suicydent nie jest w stanie się wydostać, daje to nam prawo, a nawet nakłada na nas obowiązek reagowania na symptomy samobójcze i obliguje do zapobiegania ewentualnej śmierci suicydenta.”
To klasyka tematu (jak ją widzę): potencjalni samobójcy są wśród nas, ich głowa myśli z sposób „zawężony”, anormalny, a my wiemy co jest normalne, więc mamy moralny obowiązek rozszerzenia ich horyzontów – nawet kosztem wolności. Gdyby tylko zmienić ich „błędy myślowe” to do samobójstw by nie dochodziło.
***
Niewiele jest materiałów wychodzących poza schemat „samobójstwo=choroba=złe myślenie”. Jednym z nich jest artykuł Tomasza Stawiszyńskiego „Obrona przed chaosem” http://www.krytykapolityczna.pl/artykuly/opinie/20140830/stawiszynski-obrona-przed-chaosem. Autor widzi w samobójstwie pełnoprawny akt kulturowy a w oburzeniu po śmierci Williamsa- hipokryzję.
Ciekawy jest też fragment książki Anny Bojarskiej „Biznesmen idzie do raju”, w którym Autorka łączy tematykę samobójstwa oraz ludzkiej wolności i podmiotowości. Oto mój ulubiony kawałek:
„Profesor filozofii i medycyny, Tadeusz Bilikiewicz, przedstawił ( znowu staroć, ale naprawdę TO nie ulega zmianie) przepisy dotyczące umieszczania chorego w polskim szpitalu psychiatrycznym: „… podać należy, czy chory jest niebezpieczny dla porządku prawnego lub w razie zamiarów samobójczych dla samego siebie. (…) Sprzeciw samego chorego lub jego nieuświadomionego otoczenia należy przezwyciężać usilną i rozumną perswazją. (…) Jeżeli lekarz dopatrzy się złej woli w postępowaniu faktycznych opiekunów chorego odmawiających wyrażenia zgody na leczenie szpitalne, a chory może stanowić niebezpieczeństwo dla porządku prawnego lub samego siebie, ma wtedy obowiązek powiadomić o tym właściwego prokuratora”
Podkreślone słowa : dla siebie samego, znowu prowadzą do problemu, który ustawicznie tu powraca – do granic wolności jednostki. Co one właściwie oznaczają? Oczywiście – że nie jesteśmy właścicielami samych siebie, że nawet wobec samych siebie nie mamy żadnych praw. Cała psychiatria zresztą jest tego dowodem, pojęcie choroby psychicznej potwierdza to w wystarczający sposób. A przecież tak definitywne odarcie człowieka ze wszystkiego nie jest bynajmniej właściwe każdej teorii politycznej, każdemu systemowi władzy: prawo do samego siebie posiadał, na przykład, obywatel starożytnego Rzymu. Tu również zmiany (wydawałoby się, że nieodwracalne) wprowadziło chrześcijaństwo. Jeżeli własne ciało jest tylko depozytem Boga, nie wolno, rzecz jasna, depozytu unicestwić. Ale jak mogły motywować podobny zakaz świeckie władze polityczne?
Grzech przeciw Stwórcy zmienił się po prostu w chorobę. Chorobę, której najostrzejszym bodaj wyrazem jest pragnienie zniszczenia tego, co stanowi depozyt już nie Boga, ale państwa. Przymusowi leczenia podlegają niektóre choroby zakaźne: dla dobra ogółu. To da się racjonalnie uzasadnić. Podlegają temu zaburzenia psychiczne, objawiające się irracjonalną agresją wobec innych: uzasadnienie jest podobne. Ale przymus objął tendencje, w których doszukać się można „niebezpieczeństwa dla siebie samego”. To nie ma już nic wspólnego z imperatywami społecznymi, takimi, jak je pojmuje człowiek nie będący wyznawcą Platona. […]
Zbrodnią szczególną jest usiłowanie opuszczenia tego świata. Naturalna decyzja wolnego człowieka w oczach Rzymian; grzech śmiertelny według Kościoła chrześcijańskiego; objaw choroby psychicznej zdaniem prawodawców epoki post-feudalnej.”
***
W samobójczej śmierci wolimy widzieć dramat, szaleństwo lub chorobę – choć można też zobaczyć akt wolności, stworzenia, złamania naturalnych instynktów, wyraz szaleństwa-talentu, zmierzenia się z Bogiem. Z tą wolnością coś jest na rzeczy, jako że ludzi planujących samobójstwo po prostu – w imię prawa- się dziś więzi w psychiatryku, jak wytyka nam Bojarska. I tak humanitarnie. Dawniej odratowanych samobójców uroczyście karano śmiercią a tych, którym się udało przejść na tamten świat bez tortur na rynku – symbolicznie separowano („ziemia niepoświęcona”). To wszystko w ramach kary za odrzucenie daru boskiego i wartości wspólnoty. I ta podskórna kara za samobójstwo (więzienie, pozbawienie praw dziś czy kara śmierci niegdyś, etykietka „tchórzostwa”) jest głęboko w naszej kulturze zakorzeniona. To nie jest tylko, moim zdaniem, kwestia kultury terapeutycznej (prykaz „czuj się dobrze”/”żyj pełnią życia”). Korzeni podejścia do samobójstwa jako czegoś nieludzkiego (czytaj: wyrazu wolności, indywidualizmu, nie-do-uniesienia talentu) szukałabym w chrześcijaństwie. Paradoksalnie, podstawową narracją chrześcijaństwa zabraniającego samobójstwa pod karą boską jest narracja o wyrafinowanym samobójstwie Jezusa z Nazaretu. (I pogardliwa krytyka samobójstwa judaszowego, jego dojmującego, arcy-ludzkiego aktu rozpaczy.)
Samobójstwo jest tabu, być może dlatego, że myśli samobójcze (o nieistnieniu) ma/może mieć każdy. Każdy może przestać tresować się w nadziei. To spore zagrożenie dla wspólnego porządku. Powiedzieć, że dorosły człowiek w pełni władz umysłowych (nawet jeśli w szponach cierpienia) po zważeniu za i przeciw może podjąć taką decyzję (bo może) to zgrzeszyć i narazić się na ostracyzm. (Podobnie jak powiedzieć, że akty samookaleczenia są normalną reakcją na stres a nie chorobą-choć temat to już inny). Ci, co zostają, racjonalizują, gdyż samobójczy akt nieposłuszeństwa obnaża absurd ludzkiej egzystencji i tego świata – a z tym sobie nie radzimy. Łatwiej przyjąć nam racjonalizujący obraz „samobójstwa=choroby=złych myśli”. Ci, co zadają sobie śmierć są wadliwi a tu jest super-git i „niech te plusy wam nie przesłonią minusów, no!”
Opcje istnienie/nieistnienie są w zasadzie równoważne. Obarczone są tak samo nadzieją: istnienie – na piękno/dobro; nieistnienie- na piękno/dobro (i święty spokój w bonusie dla ateistów). Taka zero-jedynkowość, gdzie zero też niesie za sobą treść. Po stronie (słabszego?) „istnienia” zauważam wyrównanie szans: jest zakaz moralny, pojęcie „daru bożego”, jest kulturowe tabu dotyczące samobójstwa (takie jak „zakaz zachęcania do samobójstwa w mass mediach”, o którym wspomniałam). Życie to strona znana, wyżej wartościowana, tak z automatu. Albo przynajmniej za taką uważana we wspólnym grajdole. I niech nikt nie ośmieli się wydrapać stąd na pola wolności.
Gdy nie dopuszcza się myśli, że naprawdę można porwać wszystkie więzi i że naprawdę można pragnąć własnej śmierci, nie wartościuje się świadomie ani więzi ani życia.
„Syndrom presuicydalny” czy „obniżony poziom serotoniny” czy inne paramedyczne określenia („depresja to choroba”) nie przesłonią faktu, że wszyscy (czytający te słowa i ta pisząca) mamy źle w głowach, że żyjemy i podstawą ludzkiego funkcjonowania w świecie jest – było nie było- umiejętność tworzenia sobie iluzji czyli… szaleństwo.
Nic nie wiedzący, a zdradzony pies czy miś,
Żałośnie chuda kwiatów kiść
I nowa złuda, nowa nić,
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć.
„Moi drodzy, po co kłótnie,Po co wasze swary głupie,
Wnet i tak zginiemy w zupie!”
„A to feler” –
Westchnął seler.
Źródło
Anna Bojarska „Biznesmen idzie do raju” Bellona Warszawa 2004
Jarosław Stukan „Toksyczna psychologia i psychiatria. Depresja a samobójstwo”, Prometeusz 2010
Na podobny temat: http://www.styl.pl/magazyn/wywiady/news-smierc-z-wlasnej-reki,nId,1790100